In line with its mission, the Editorial Board of MedTvoiLokony makes every effort to provide reliable medical content supported by the latest scientific knowledge. The additional flag “Checked Content” indicates that the article has been reviewed by or written directly by a physician. This two-step verification: a medical journalist and a doctor allows us to provide the highest quality content in line with current medical knowledge.
Our commitment in this area has been appreciated, among others, by by the Association of Journalists for Health, which awarded the Editorial Board of MedTvoiLokony with the honorary title of the Great Educator.
Prawie wszystkie mają próchnicę, szczoteczka do mycia zębów bywa jedna na całą rodzinę. Plomby z dobrych materiałów za darmo mogą mieć w przednich, w zębach z tyłu już nie. A zresztą, czy naprawdę muszą się tak szeroko uśmiechać? Medonet razem z dr n. med. Emmą Kiworkową zajrzał w zęby polskim dzieciom.
Agnieszka Sztyler-Turovsky: 90 procent polskich dzieci ma ubytki w zębach, a skandynawscy studenci przylatują do nas, żeby „na żywo” zobaczyć próchnicę. Co ty na to?
Dr n. med. Emma Kiworkowa*: Nie dziwi mnie to. Tam dzieci chodzą do stomatologa regularnie, nie od święta, więc z każdą kolejną wizytą prawdopodobieństwo znalezienia nowych ubytków jest mniejsze. Skandynawowie walkę z próchnicą zaczęli 40 lat temu – położyli gigantyczny nacisk na profilaktykę. A fluor dodawali nie tylko do wody, ale nawet do mleka.
Ty mieszkałaś też w Stanach, tam to pewnie naoglądałaś się słynnego amerykańskiego uśmiechu?
Tak. Wyjechałam z rodzinnego Kaukazu Północnego do amerykańskiej szkoły jako 16-latka. Mieszkałam u rodziny, ale tam była czwórka małych dzieci, psy, koty… nikt nie miał dla mnie zbyt wiele czasu. Musiałam się szybko sama sobą zająć i nauczyć się na przykład obsługiwać pralkę (śmiech). Miałam tam zostać, ale jestem jedynaczką, a mama nie chciała, żebym była tak daleko. Po maturze wróciłam do Polski. Amerykanie dbają o zęby, bardzo pilnują częstego mycia. Być może także dlatego, że leczenie jest tam bardzo drogie, ale na pewno dlatego, że ich słynna otwartość wiąże się z szerokim uśmiechem. A słabo wygląda bezzębny lub mało estetyczny uśmiech. Nawet małe dzieci lgną do uśmiechniętych i ładnych ludzi. Też taka byłam – jako dziecko pociągało mnie wszystko, co było związane z pięknem. Moja nauczycielka od literatury płakała, kiedy się dowiedziała, że idę na medycynę. Bo byłam humanistką, pisałam wiersze, chodziłam do szkółki teatralnej. Jestem totalną estetką i marzyłam o zostaniu chirurgiem plastycznym.
Próbowałaś nim zostać?
Nie zdążyłam (śmiech). Mama zaprowadziła mnie wtedy do swojej koleżanki, która nim była. „Pożyj jej życiem i sprawdź czy ci to odpowiada” – doradziła. Spędziłam z jej koleżanką kilka dni i stwierdziłam, że nie chcę tak żyć. To była chirurgia plastyczna ręki, więc widziałam pourywane palce, zdarzało się, że koleżanka mojej mamy musiała wracać do pracy w środku nocy, bo pacjent dostał krwotoku. Uznałam, że nie pogodzę kiedyś tej pracy np. z byciem mamą. Wybrałam stomatologię. I specjalizację z ortodoncji, więc jednak zajmuję się pięknem.
I jak idziesz prywatnie na imprezę, ludzie otwierają usta, pokazują zęby i proszą o radę?
Na szczęście nie! (śmiech). Za to moja mama wiele razy miała takie śmieszne sytuacje. Ktoś np. podchodził do niej w miejscu publicznym i mówił: „A, mam jakiś problem, to może pokażę?”, a następnie chwytał za wargę i unosił ją do góry (śmiech). A wracając do amerykańskiego dbania o zęby, to prawda jest taka, że zęby wystarczy myć po każdym posiłku i odwiedzać stomatologa co pół roku. Nic więcej nie trzeba do tego, by mieć zdrowe zęby.
Z regularnością wizyt u dzieci to chyba jest krucho od kiedy gabinety stomatologiczne zniknęły ze szkół?
Przed kolejnymi wyborami politycy obiecują, że przywrócą gabinety dentystyczne w szkołach. Uważam, że to absurdalny pomysł. Tego, że te gabinety zniknęły i raczej nie wrócą, to akurat nie żałuję…
Bo to byłoby leczenie w pośpiechu i najtańszymi materiałami?
To też. Do dziś trafiają mi się dorośli pacjenci, którzy jeszcze chodzili do szkół w czasach, gdy gabinety tam były. Tracili w nich zęby albo mają je do dziś niedoleczone. Jakość wyposażenia, a co za tym idzie również leczenia w tych gabinetach, ze względu na ilość szkół pozostawiałaby i dziś wiele do życzenia. Nie zapominajmy również, że do pracy z dziećmi potrzebni są nie tylko wysoko wykwalifikowani specjaliści, ale również istotna jest umiejętność pracy z dziećmi, a to uwierz mi wcale nie jest oczywiste.
Leczenie stomatologiczne dzieci jest dużo niżej wyceniane przez NFZ niż dorosłych. A prawda jest taka, że lecząc dziecko, trzeba się o wiele bardziej napracować, niż przy dorosłym.
Bo dzieci się boją, kręcą i trudniej nad nimi zapanować?
Przede wszystkim trzeba się strasznie nagadać! (śmiech). Namówić je na to, by w ogóle usiadły na fotelu i otworzyły buzię. Trzeba je uspokoić, stworzyć taką atmosferę, żeby się nie bały. Gdy zatrudniając stomatologa do kliniki pytam, czy będzie leczył dzieci, od razu słyszę: „Nie, dziękuję!”. Po całym dniu pracy z dziećmi stomatologowi głowa pęka! A rodzic słysząc, że za leczenie zęba mlecznego ma zapłacić tyle samo, co za leczenie stałego, jest zdziwiony i pyta: „Dlaczego tak dużo?”. Zamiast wydawać pieniądze na przywracanie gabinetów w każdej szkole, lepiej byłoby stworzyć jedną lub kilka placówek w mieście, które będą świetnie wyposażone i będą leczyły kompleksowo, a nie przyjmowały dzieci raz czy dwa w roku i to tylko na podstawowe zabiegi.
Marnie wyceniane…
Tak. Mówiąc brutalnie, leczenie dzieci jest dla lekarza nieopłacalne. I w rezultacie stan uzębienia naszych dzieci jest dramatyczny.
Twoich chyba nie! (śmiech) Twoje córki miały w ogóle jakieś dziury w zębach?
Nie, nigdy nie miały, ale tylko dzięki temu, że są przez cały czas pilnowane. Muszą czyścić zęby rano i wieczorem. Nie ma od tego odwołania. A raz na pół roku chodzę z nimi do pedodonty, żeby polakierować zęby. W domu do podjadania leżą kawałki surowej marchewki, jabłka, warzyw. Ostatnio jednak trochę odpuściłam, w sytuacjach kiedy do moich córek przychodzą koleżanki z klasy. Niespecjalnie smakowały im takie przekąski. Potem opowiadały swoim rodzicom, że u nas jest ohydne jedzenie (śmiech). I teraz jest pizza! (śmiech)
A po pizzy mycie zębów?
Wiesz, że w Polsce jedno dziecko na pięć regularnie myje zęby? To statystyka, więc są regiony, gdzie jest jeszcze gorzej.
Ty znasz praktykę – jeździsz po Polsce z fundacją. Jak to wygląda?
Prowadzę takie dialogi:
– Kiedy ostatni raz myłeś zęby?
– Wczoraj rano.
– A dlaczego wczoraj rano?
– No bo wieczorem byłem zmęczony, a dzisiaj rano zapomniałem.
To jest standard. Dziecko otwiera usta, a tam dramat. Są domy, w których jest jedna szczoteczka do zębów na całą rodzinę albo rodzeństwo używa jednej. A poza tym jak ktoś ma wynieść nawyk codziennego mycia zębów z domu, jeśli matkę widuje sporadycznie ze szczotką w ręku?
Co czeka zęby takiego dziecka za kilka lat?
Wszystkie pochodne tych problemów: dużo ubytków, wady zgryzu. Część tych nieleczonych ubytków skutkuje tym, że zęby nadają się już tylko do wyrwania. To mleczaki, ale gdy dzieci tracą je przedwcześnie, nieprawidłowo rozwijają się podstawy kostne, stąd późniejsze wady zgryzu. To reguła, że dziecko, które ma dużo zębów zajętych próchnicą, częściej choruje na zapalenia górnych dróg oddechowych. Dziecku jest trudniej oddychać. Choruje często, zaczyna się gorzej uczyć, bo jest niedotlenione. A do tego bakterie, które z jamy ustnej dostają się do krwiobiegu obciążają nerki, serce etc. Takie dzieci nawet wyglądają inaczej…
Potrafisz to rozpoznać nie zaglądając dziecku w usta (by nie powiedzieć „w zęby”)?!
Bardzo często takie dzieci np. mają sińce pod oczami z niedotlenienia.
A co na to pediatrzy?
Z pediatrami też jest problem – w ogóle nie zwracają uwagi na uzębienie.
A jak zaglądają do buzi to tylko po to, by obejrzeć gardło, upewnić się, że to nie angina?
Tak. Bardzo rzadko nam się zdarza taka sytuacja, że dziecko skierował do nas pediatra. Jak idę ze swoimi dziećmi do pediatry zawsze jestem ciekawa, czy obejrzy tylko gardło czy zęby też. Zwykle lekarze oglądają migdałki, ewentualnie język. A przecież mogliby przy okazji zerknąć na zęby i od razu zgłaszać ewentualne problemy rodzicom. A niestety wciąż wielu rodziców nie zwraca uwagi na zęby swoich dzieci. Bo ich rodzice też tego nie robili. Wystarczy pojechać poza duże miasta w Polskę. Babcie i dziadkowie w ogóle nie mają zębów, rodzice mają, ale np. tylko do trójek. To skąd dzieci mają mieć świadomość, że o zęby trzeba dbać.
Obawiam się, że ten brak zębów od czwórki to pewnie efekt tego, że NFZ refunduje leczenie zębów tylko z przodu, więc jeśli kogoś nie stać na wizytę prywatną…
Takich absurdów jest w polskiej służbie zdrowia więcej. A co do rodziców to muszę przyznać, że w większości przypadków, jeśli im brakuje pieniędzy na stomatologa, to np. zamiast decydować się na leczenie swojego zęba, proszą, by go usunąć, a leczyć tylko dziecku. Myślę, że większość problemów z zębami dzieci nie wynika z braku pieniędzy rodziców, tylko z ich nieświadomości jak ważna jest profilaktyka. Gdy dziecko się garbi, idziemy z nim do ortopedy, bo myślimy, że przecież nie możemy dopuścić do tego, by nasze dziecko było garbate. Musimy podobnie zacząć myśleć o zębach.
Pamiętam, jak zdziwiłam się, gdy byłam pierwszy raz życiu w Kopenhadze i do któregoś z tamtejszych znajomych przyszedł list od dentysty – zapraszał na wizytę, przypominał, że od ostatniej minęło pół roku. A to było 20 lat temu!
W Polsce też by się takie przypominanie przydało. Rodzice siedzą całymi dniami w pracy, gonią za chlebem i zapominają o wizytach u dentysty. A powinno być jak ze szczepieniami — przychodnie pilnują tego, by przypomnieć rodzicom, że już na nie czas. Może warto wprowadzić obowiązek dostarczenia przed wyjazdem na kolonie zaświadczenia nie tylko od pediatry, ale i od dentysty, który potwierdziłby, że dziecko ma zdrowe zęby? Taka drobna rzecz mogłaby totalnie zmienić sytuację. Udało się z 500+, może i rozwiązanie tego problemu też się powiedzie?
Na razie do sklepików szkolnych wróciły słodzone napoje i białe bułki. Rodzice to wynegocjowali w wakacje. Część domagała się powrotu cukierków i batoników.
Ta akcja z zakazem sprzedaży słodyczy w sklepikach zaczęła się od naszej fundacji. Zaczęliśmy głośno mówić o tym, że w miejsce gabinetów stomatologicznych powstały sklepiki, które sprzedają gazowane napoje i fast-food z bardzo długim terminem ważności, bo sklepikarzowi nie opłaca się kupić czegoś, co nadaje się do spożycia dzień czy dwa.
Soki jednodniowe odpadają.
Wolą więc mieć rogaliki, które mają datę ważności dwa miesiące, albo dłużej. Rodzice powinni mieć tego świadomość i jeśli nic z tym nie zrobią, to będą mieć na sumieniu zdrowie dzieci.
Drożdżówki też po krótkiej przerwie wróciły do sklepików. Na prośbę rodziców.
Ta afera wokół drożdżówek była niepotrzebna. Drożdżówki nie są takie złe, jak my byliśmy dziećmi też były. Nie zabraniam ich jeść moim dzieciom. Niech będą drożdżówki w sklepikach, ale obok nich też kanapki, owoce. Moja starsza córka wie o tym, że nie wolno jej kupować słodyczy, które są zapakowane. To samo dotyczy innych niezdrowych produktów, ale zawsze wie, że może sobie kupić kanapkę, jabłko, banana. Zostawmy dzieciom i rodzicom wybór, ale stwórzmy alternatywę dla tych, którzy zaczynają zmieniać swoją świadomość dotyczącą odżywiania. Zabierzmy chipsy i paluszki, zostawmy drożdżówki, niech będą nawet jagodzianki, ale niech ktoś dopilnuje, proszę, żeby po ich zjedzeniu dziecko umyło zęby.
W przedszkolu już dzieci myją zęby po obiedzie, ale do szkolnego plecaka mało kto pakuje szczoteczkę.
Tak, a w Stanach, szczególnie jeśli dziecko nosi aparat, nosi i kieszonkową szczoteczkę. I ma odruch, że jak coś zjadło, idzie umyć zęby. W Polsce mycie zębów kończy się w przedszkolu. W szkole już się o tym nie mówi. I w rezultacie mamy bezzębne społeczeństwo.
W szkole na biologii też jest nauka podziału mitotycznego komórki, a nie ma nauki o zdrowym odżywianiu.
„Mamo, dzieci kupują chipsy, słodycze, częstują się, dzielą. I co ja mam robić? Nie chcę być takim odludkiem” – słyszę od swoich córek. Przecież nie będę namawiać 10-latki, żeby edukowała kolegów w klasie, że to co jedzą jest niezdrowe? Problem jest naprawdę bardzo złożony.
Jest różnica w dbaniu o zęby między dziewczętami a chłopcami?
Tak. U młodszych dzieci wszystko zależy tylko od tego czy rodzice dbają o zęby dziecka. Potem to się zmienia. Dziewczyny zaczynają same dbać o zęby, gdy wchodzą w okres dojrzewania, już często dwunastolatkom zależy na higienie i wyglądzie. A chłopcy dopiero koło 16-17 roku życia myślą o tym, by nie było wstyd się uśmiechnąć.
Może dlatego, że później zaczynają się zakochiwać? (śmiech) Gdy taki zakochany nastolatek chce wybielić zęby, popierasz? Wielu stomatologów odradza.
Wszystko zależy od tego, jaka to będzie metoda wybielania. Dziesięć lat temu stężenie związków chemicznych w preparatach wybielających, których się używało, było dużo wyższe – nawet o kilkanaście procent. Dziś już wiele metod wybielania jest bezpiecznych. Jeśli nastolatek ma wszystkie zęby stałe i zdrowe (co musi stwierdzić lekarz stomatolog w badaniu klinicznym oraz przy pomocy badania RTG), może spróbować wybielania, ale w gabinecie stomatologa, bo lepiej tak zrobić, niż używać pasty wybielającej. Niestety, bardzo często też pacjenci robią to na własną rękę. Często słyszę od pacjentów: „Wybielam w domu. Mam własne nakładki, a preparat kupuję przez internet, bo jest taniej”.
Na wybielaniu oszczędzamy, a na ortodontę? Ile kosztuje aparat?
Aparaty zdejmowane kosztują od 500 do 1000 zł, a aparaty stałe od 1500 do 8-10 tysięcy za jeden łuk. Decyzję o metodzie leczenia podejmuje ortodonta razem z rodzicami. Proszę mi wierzyć, że zawsze znajdzie się takie rozwiązanie, które da możliwości leczenia nie rujnującego budżetu domowego.
Z tego powodu część rodziców uważa, że nie ma co inwestować w zęby mlecznych. Z aparatem czekają na te stałe.
I robią wielki błąd. Nie ma na co czekać. A już na pewno każde dziecko w okolicach siódmego roku życia, czyli w momencie, kiedy zaczyna się wymiana uzębienia mlecznego na stałe, powinno odwiedzić ortodontę. A on oceni czy rodzic ma zęby dziecka tylko obserwować i wrócić na wizytę za rok, czy może problem jest na dziś. A jeśli jest, łatwo jeszcze w tym momencie można skorygować taką wadę. Znacznie trudniej będzie za trzy, cztery lata.
Często jest tak, że dziecko ma zadbane zęby mleczne i nie wymaga leczenia ortodontycznego, aż do czasu, kiedy wyrastają mu prawie wszystkie zęby stałe. Nowoczesna ortodoncja skupia się na tym, by leczenia nie przedłużać na lata. Robi się to np. dwuetapowo – krótkie leczenie we wczesnym okresie, a uzupełniające, gdy dziecko ma już pełne uzębienie stałe. Trzeba wychwycić odpowiedni moment.
Na Zachodzie normą jest kontrola stomatologa co sześć miesięcy.
I tak to powinno działać! A u nas niestety wygląda to zupełnie inaczej. Fundacja działa już osiem lat. Na początku nie miała takiego rozmachu – leczyliśmy głównie dzieci z domów dziecka. Z czasem, na początku dzięki poczcie pantoflowej, fundacja nabrała rozpędu. Cztery lata temu zmieniliśmy nazwę na Fundację Wiewiórki Julii. Zaraz będą cztery lata takiej intensywnej pracy. Zdarza się, że przyjeżdżamy do wioski z naszą fundacja, badamy dzieciaki, rodzic dostaje karteczkę z informacją, że dziecko wymaga leczenia. No to taki rodzic, jeżeli ma możliwości finansowe, dzwoni do gabinetu prywatnego, umawia się na wizytę za dwa tygodnie, za miesiąc, idzie i ogarnia temat. A taki który nie ma pieniędzy, dzwoni do najbliższej placówki państwowej…
Najpierw nie może się dodzwonić, bo ciągle zajęte, albo nikt nie odbiera…
A jak się dodzwoni to się dowie, że najbliższy wolny termin jest za półtora roku. I to w mieście oddalonym o sto kilometrów. Mieliśmy taką sytuację: Rodzina z piątką dzieci, bez samochodu, bez pieniędzy na wizytę w prywatnym gabinecie. Pytała nas, czy jeszcze kiedyś będziemy w okolicy.
I byliście?
Tak, ale prawda jest taka, że wszędzie nie uda nam się dotrzeć. W województwie mazowieckim tak, do sąsiedniego jesteśmy w stanie pojechać i tego samego dnia wrócić. A im dalej od dużych miast, tym większa bieda, więc i więcej dzieci z zaniedbanymi zębami.
Unicef właśnie opublikował raport, z którego wynika, że co piąte dziecko w Polsce żyje w skrajnym ubóstwie.
Tak właśnie jest. Widziałam dzieci, które mieszkały na wsiach i w mniejszych miejscowościach w ubóstwie. Najgorzej jest z dziećmi niepełnosprawnymi. Ich zęby i dziąsła dosłownie „gniły”. To były dzieci wymagające całodobowej opieki, dla ich matek zęby były ostatnie na liście problemów do rozwiązania i wcale się im nie dziwię. Jak się mieszka w dużym mieście i nie jedzie nigdzie poza miasto, nie dostrzega się, że problem jest ogromny. Chodziłam po urzędach, ministerstwach od drzwi do drzwi, prowadziłam rozmowy, z fundacją startowaliśmy do kilku projektów rządowych…
With what effect?
Bez większego powodzenia. Niestety! Co prawda zakwalifikowaliśmy się do dwóch, ale dostaliśmy jakieś grosze. Podobno bardzo duże pieniądze są na kursy nauki obsługi komputera, na programy dotyczące chorób śmiertelnych. A na próchnicę się przecież nie umiera. Robimy co możemy dalej… Teraz najważniejszy dla nas projekt to zachęcanie stomatologów, którzy mają prywatne gabinety, czy kliniki, by pracowali pro bono choć raz w tygodniu przez godzinę, czy dwie, na rzecz najbiedniejszych dzieci.
I rzeczywiście leczą te dzieci za darmo?
Odzew jest. Lekarze się zgłaszają. A to najważniejsze, bo oznacza, że i nam i im zależy na zdrowej przyszłości dla naszych dzieci.
Dr n. med. Emma Kiworkowa jest stomatologiem i ortodontą, wiceprezesem Fundacji Wiewiórki Julii i szefową Kliniki Villa Nova Dental Clinic