— Często zdarza się, że przyjmujemy pacjenta na oddział np. o godzinie 14, o 17 już musimy go podłączyć do respiratora, a o 21 on już nie żyje. Tak działa COVID-19. Stan chorego bardzo szybko i dramatycznie może się pogorszyć. Nie jesteśmy w stanie nic zrobić — mówił Paweł, pielęgniarz, który od początku epidemii pracuje na oddziale covidowym. Jak wygląda praca w takim miejscu, co przeżywa personel, dlaczego, jak sam mówi, «każdy z nas ma już po prostu dosyć» — opowiedział rozmowie z Medonetem.
- Paweł od 13 miesięcy, a więc od początku epidemii, pracuje na oddziale covidowym
- Przyznaje, że obecnie znów przed szpitalami zaczynają ustawiać się kolejki karetek, czekających na miejsce dla pacjenta. Trzecia fala przyniosła też więcej zgonów z powodu COVID-19 niż było to w poprzednich miesiącach epidemii
- Problemem dla personelu pielęgniarskiego są nie tylko ekstremalne warunki pracy (braki kadrowe i w związku z tym nadmiar obowiązków, praca w szczelnym kombinezonie ochronnym, duży stres i napięcie, zmęczenie fizyczne), ale też bałagan organizacyjny
- Paweł: to wszystko skończy się dla nas zespołem stresu pourazowego. Możliwe, że część ludzi odejdzie z zawodu. Już pojawiają się takie głosy
- You can find more such stories on the TvoiLokony home page
Monika Mikołajska/ Medonet: Dziś częściej niż kiedykolwiek słyszymy o niewydolności służby zdrowia. W programie «Onet Rano.» ratownik Adam Piechnik mówił niedawno, że system ratownictwa medycznego jest już półmartwy. Jak to wygląda z pana perspektywy, jako osoby pracującej na oddziale covidowym, z pacjentami pod respiratorami, pod tlenem? Dajecie jeszcze radę, czy już tych sił nie ma?
Paweł, pielęgniarz z oddziału covidowego (na prośbę naszego rozmówcy, jego imię zostało zmienione): Jest naprawdę ciężko. Każdy z nas ma już po prostu dosyć. I nie chodzi tylko o ekstremalne w tej chwili warunki pracy, ale też ogromny bałagan organizacyjny, który temu towarzyszy. Ciągłe zmiany decyzji, «odcovidowywanie» oddziałów, ponowne ich przekształcanie, zamieszanie z dodatkami, te ciągłe nowe ustawy, zmiany do ustaw… To tylko przykłady.
- Krystyna Ptok on the situation of nurses: I do not know how we will get out of it all
Znów słyszymy o kolejkach karetek z pacjentami oczekujących przed szpitalami, na wolne «łóżko» dla chorego…
Tak, coraz częściej widzimy «ogony» czekających z pacjentami ambulansów. Zdarza się, że czekają tak po kilka godzin. Z mediów słyszymy wypowiedzi niektórych ratowników, którzy mówią, że łóżko dla pacjenta zwalnia się dopiero, kiedy ktoś w szpitalu umrze. Tak, niestety są szpitale, w których miejsce dla kolejnego oczekującego zależne jest od śmierci innego pacjenta, ale też od jego wypisu. U nas sporo pacjentów opuszcza szpital i są leczeni lub poddawani rehabilitacji już poza nim. Są też tacy, którzy niestety tego nie doczekują i umierają.
Obecnie obserwujemy znacznie więcej zgonów z powodu COVID-19 niż było to w poprzednich miesiącach i falach pandemii. Często zdarza się, że przyjmujemy pacjenta na oddział np. o godzinie 14, o 17 już musimy go podłączyć do respiratora, a o 21 on już nie żyje. Tak działa COVID-19. Stan pacjenta bardzo szybko i dramatycznie może się pogorszyć. I nie jesteśmy w stanie nic zrobić.
Jak wygląda pana dzień pracy dziś, w czasie szalejącej wręcz trzeciej fali epidemii?
Dyżur trwa standardowo 12 godzin. Wiem, że są miejsca, gdzie z powodu obecnej sytuacji pandemicznej i braków kadrowych wydłuża się on nawet do 24 godzin. Bardzo staramy się radzić sobie tak, by tego czasu nie przekraczać. Dla własnego zdrowia.
Podczas dyżuru z jednej strony mamy na głowie całą dokumentację medyczną — i tę w komputerze, i na papierze. Zawsze się tym zajmowaliśmy, ale w czasie pandemii dokumentów do wypełnienia jest znacznie więcej. Tymczasem wszystko musi być dokładnie opisane, zatwierdzone przez lekarza.
Z drugiej, opiekujemy się pacjentami i cały czas przy nich jesteśmy. Wejście do pacjenta na oddziale covidowym to jest minimum cztery godziny — na taki czas obliczone jest maksymalne przebywanie w kombinezonie ochronnym, obowiązkowym przy pracy z pacjentami covidowymi. Wejścia te jednak wydłużają się, jeśli «obstawa» dyżuru jest niewystarczająca. A obecnie często tak jest, ludzie chorują, chorują ich bliscy, zdarzają się różne sytuacje losowe. Obstawy dyżuru nie są więc takie, jak byśmy sobie tego życzyli.
Przy pacjentach robimy właściwie wszystko, począwszy od toalet, mycia, karmienia, poprzez wykonywanie zabiegów, wożenie na badania, zakładanie wenflonów, wykonywanie iniekcji, profilaktykę przeciwodleżynową — pełna praca pielęgniarska, tylko obecnie w szczelnym kombinezonie i w trzech parach rękawiczek.
Zdarza się, że po wyjściu od pacjenta, znów musimy wejść na tą część «zakaźną», bo na przykład trzeba chorego zawieźć na badanie czy przetransportować go na inny odział. To oznacza rozpoczęcie procedury od nowa: przejście przez śluzę, kąpiel, przebranie się w czyste rzeczy. Dopiero wtedy znów można wejście na część «czystą».
Jak czuje się człowiek ubrany w taki kombinezon? Przez miesiące pandemii nieco przyzwyczailiśmy się już do jego widoku, ale na początku człowiek w niego ubrany robił ogromne wrażenie.
Tak, wyglądamy niemal jak ufoludki. W takim skafandrze wytrzymać jest naprawdę bardzo ciężko. To wszystko jest bardzo szczelne, zamknięte — dla naszego własnego bezpieczeństwa. Ograniczona jest zdolność oddychania, te kombinezony w ogólne nie przepuszczają powietrza. To tak, jakbyśmy byli szczelnie owinięci w plastikowy worek, więc po tych kilku godzinach jesteśmy cali mokrzy, do tego odwodnieni. Kiedy mamy na sobie kombinezon ochronny, nie istnieje możliwość, by napić się czy skorzystać z toalety. Do tego na głowach, które i tak są osłonięte szczelnym kapturem, mamy przyłbice, czujemy się jak w kasku. W takim zabezpieczeniu bardzo kiepsko słychać. Jeśli więc jest jakiś nagły wypadek, na przykład reanimujemy pacjenta, po prostu krzyczymy do siebie.
Najgorszy dzień w pracy od początku epidemii? Taki, którego pan nigdy nie zapomni…
To był dyżur, który miałem 30 marca, to był dyżur nocny. W pracy były wtedy cztery osoby. W pewnym momencie dostaliśmy sygnał, że wiozą nam pacjentów z COVID-19. To byli pierwsi w naszym szpitalu zakażeni koronawirusem. Najgorsza w tym wszystkim była niepewność i lęk. Rok temu o SARS-CoV-2 nie wiedzieliśmy praktycznie nic. Bardzo baliśmy się, jak to będzie, kiedy wrócimy do domów, do dzieci. Wtedy pierwszy raz musieliśmy ubrać się w ten szczelny, kosmiczny niemalże kombinezon. Tego bezpośredniego zetknięcia się z SARS-CoV-2 nie zapomnę. Ale jak już przekroczyło się tę granicę, poszło łatwiej.
Jak radzicie sobie psychicznie w tych ekstremalnych warunkach?
Jest coraz gorzej, niestety. Jeśli chodzi o pracę w zespole, teraz często zdarzają się konflikty, często iskrzy między nami lub między nami a lekarzami. To jest efekt tego, co przeżywamy w pracy, stresu i napięcia, ale i fizycznego zmęczenia. I zgadzam się tu z ratownikami i pielęgniarkami, którzy twierdzą, że to wszystko skończy się dla nas urazem psychicznym — zespołem stresu pourazowego. Możliwe, że część ludzi po prostu odejdzie z zawodu i przekwalifikuje się. Już pojawiają się takie głosy.
Czy macie zapewnione wsparcie psychologiczne?
Tak, szpital zapewnia taką pomoc. W każdej chwili możemy zadzwonić, spotkać się, porozmawiać. Nie ma z tym problemu.
A z czym jest pana zdaniem największy problem?
Odpowiem tak: naszym marzeniem jest, żeby przyjść normalnie na dyżur — bez kombinezonu. Ktoś, kto nie pracuje w tym na co dzień, może pomyśleć: co tam, cztery czy pięć godzin chyba da się wytrzymać, jeszcze kasy tyle zarobi, bo ma dodatek covidowy, więc o co chodzi. Tymczasem my mamy już tak serdecznie dosyć, że nie marzymy o niczym innym, jak tylko żeby pójść normalnie do pracy, na swój oddział, w swoim mundurku, przepracować te 12 godzin. To naprawdę zwykłe, proste rzeczy, których obecnie nie ma.
Praca przekłada się też na nasze życie osobiste. Od ponad roku razem z żoną (też jest pielęgniarką i też od początku epidemii pracuje z pacjentami z COVID-19) mamy dylemat, czy możemy pojechać do jednych czy drugich rodziców, żeby się z nimi zobaczyć, czy jeśli pojedziemy, to oni będą bezpieczni, czy nie zawieziemy im wirusa… Sami zresztą staramy się narzucać sobie obostrzenia. Jednym słowem, powrót do normalności — to nasze jedyne marzenie.
- A nurse infected with COVID-19 tells about the most difficult moments during the disease
Czy pana zdaniem służba zdrowia jest jeszcze wydolna, czy ta granica została już przekroczona?
Na pewno nie odejdziemy od łóżek pacjentów, będziemy z nimi do samego końca. Na tym przecież polega nasz zawód, bez względu na zarobki i wszystko inne.Natomiast jeśli chodzi o 100 proc. wydolność, ta już się w służbie zdrowia skończyła. Ona jeszcze jakoś funkcjonuje, ale żeby było normalnie… Do tego daleka droga. Wszystkim moim kolegom i koleżankom życzę wytrwałości. Obyśmy jak najszybciej tej, choćby względnej, normalności doświadczyli.
You may be interested in:
- Voivode’s appeal: Calling ambulances only in the event of a threat to life or health
- Hospitals need to move patients to have places for COVID-19 patients
- First: don’t lie. How and when to call an ambulance to a patient with COVID-19?
The content of the medTvoiLokony website is intended to improve, not replace, the contact between the Website User and their doctor. The website is intended for informational and educational purposes only. Before following the specialist knowledge, in particular medical advice, contained on our Website, you must consult a doctor. The Administrator does not bear any consequences resulting from the use of information contained on the Website. Do you need a medical consultation or an e-prescription? Go to halodoctor.pl, where you will get online help – quickly, safely and without leaving your home.Now you can use e-consultation also free of charge under the National Health Fund.